Wywiad z Izabellą i Piotrem Miklaszewskimi, podróżnikami, edukatorami ekologicznymi i twórcami komiksów podróżniczo-edukacyjnych i poradnika Wyszczekane podróże.
O początkach i motywacjach
Jak zaczęła się Wasza przygoda z podróżami? Czy pamiętacie moment, w którym postanowiliście ruszyć w świat?
Podróżowanie zawdzięczamy w największym stopniu Snupkowi. Gdy go adoptowaliśmy w wieku 22 lat (wtedy zaczęliśmy mieszkać razem) byliśmy kanapowcami. Wprawdzie Piotrek chodził grać w piłkę nożną, czasem szliśmy na jakiś spacer do pobliskich parków, to jednak wolne wieczory spędzaliśmy głównie oglądając filmy, grając w planszówki i na komputerze, czytając książki.
Adopcja Snupka wyciągnęła nas na dwór. Spacer psa powinien trwać przynajmniej 20 minut – pies musi się mocno poruszać, aby się w pełni wypróżnić, poza tym to spełnienie jego socjalnych potrzeb: poznawania nowych miejsc, ludzi, innych psów. Spacery ze Snupkiem stały się dla nas świetnym resetem mózgu po całym dniu na studiach i w pracy, okazją by w końcu spędzać czas razem w sensie Piotr-Iza w spokoju, a nie zawsze dodatkowo z kimś czy czymś zajęci. Popołudniowe spacery robiły się coraz dłuższe i dalsze. W weekendy zaczęliśmy jeździć w głąb natury, dalej od miasta. Kusiło nas ruszenie gdzieś dalej i na dłużej. Dlatego gdy nadeszły wakacje, to jasne było to, że najlepszy przyjaciel, dzięki któremu staliśmy się aktywni, który uruchomił tę lawinę zmian w naszym życiu, nie może zostać, gdy my będziemy spędzać najprzyjemniejsze momenty życia. Tak też powstał pomysł autostopu, bo jak inaczej sprawnie jeździć z psem, gdy nie ma się własnego auta, a pociągi nie dojeżdżają w te najbardziej odludne miejsca.

Skąd wziął się pomysł, by dzielić się swoimi doświadczeniami i prowadzić „Podróże z Pazurem”?
Gdy wpadliśmy na pomysł pierwszej długiej podróż na 1,5 miesiąca do Turcji i Armenii – całą drogę w tę i z powrotem autostopem, był rok 2014. Informacji o podróżowaniu z psem w internecie było wtedy jak na lekarstwo. Często były to półprawdy, pomieszane kilka wątków, wyciągnięte jakieś skrajne przypadki, a czasem wręcz zwykłe bzdury – o czym przekonywaliśmy się, realizując samodzielnie kolejne kroki przygotowań formalnych Polsce, a potem już w samej praktyce podczas podróży. Stwierdziliśmy, że założymy bloga, by przekazać innym posiadaczom psów rzetelne, prawdziwe informacje. Aby uniknęli straty czasu, nerwów, zmartwień, które sami przeżyliśmy. Jednocześnie mieliśmy nadzieję, że w jakimś stopniu zmniejszy to problem porzucania psów w okresach wakacji i ferii oraz poprawi dostępność restauracji, hoteli itd. dla turystów z psami.
Co skłoniło Was do życia w drodze i jak zmieniło się Wasze podejście do świata przez te lata?
Życie w drodze wyszło niechcący 😀 Po wyprawie w 2014 r. poczuliśmy pewnego rodzaju oświecenie, a jednocześnie nie mogliśmy się pozbierać. Za dużo naruszyła naszych przekonań, wyjście z europocentryczności, zobaczenie innych stylów życia, przekonanie się o własnej ignorancji. Odkryliśmy jak niewiele rozumiemy świat, pomimo studiów i interesowania się informacjami medialnymi. Wahaliśmy się co chcemy zrobić ze swoim życiem. Postanowiliśmy, że sprawdzimy i zaczęliśmy się szykować do dłużej wyprawy w Założyliśmy, że pojedziemy na rok, może półtora, że to wystarczający czas do weryfikacji. Sądziliśmy, że mniej więcej też na tyle starczy nam 40 tys. zł oszczędności. W 2017 ruszyliśmy w podróż do Ameryki Południowej. Jednak życie zweryfikowało te plany, bo po 8 miesiącach dopiero dopłynęliśmy do Brazylii po zwiedzeniu wcześniej w zasadzie tylko Maroka i ugrzęźnięciu w świecie żeglarzy, co pozwoliło nam przepłynąć Atlantyk jachtostopem. Po 5 miesiącach w Brazylii i Wenezueli, po następnych kilku w Ekwadorze i Peru, zobaczyliśmy, że pieniędzy wydajemy bardzo niewiele, a w sumie dopiero się wprawiamy i zaczynamy czuć tę adrenalinę i żyłkę, która ciągnie nas po więcej. Przed wyjazdem zamknęliśmy wiele spraw i w zasadzie nie było nic, co zmuszałoby nas do powrotu. Po zsumowaniu tego wszystkiego powstał pomysł „a może spróbujemy okrążyć świat”. Ale nie stało się to celem w samym sobie, raczej po prostu pretekstem – by jakoś to sobie dalej szło czyli coś bardziej w stylu „Nie wracajmy na siłę, kontynuujmy tak długo, jak starczy nam chęci, jak długo będziemy z tego czerpali nauki i przyjemność”, a pieniądze przestały być problemem – jeśli się skończą, po prostu zarobimy je gdzieś indziej, nie ważne jaką pracą, skoro da nam to możliwość kontynuowania tego projektu. Oczywiście to nie takie proste i przyjemne, jak brzmi, bo większość ludzi na świecie zarabia tak niewiele, że ledwo stać ich na przetrwanie. Zatem oznaczało to, że możemy złapać takie prace i tylko pożyć w tym nowym miejscu, co jednak dla nas na chwilę będzie atrakcją. Ewentualnie wykorzystując przywilej otrzymanej edukacji uda nam się złapać jakieś lepsze prace i odłożyć trochę, a potem znowu ruszyć dalej.
O podróżach z psami

Jak wyglądały Wasze pierwsze podróże z psem? Jakie były największe obawy i wyzwania na początku?
Największe dotyczyły komfortu Snupka, martwiliśmy się, czy będzie mu dobrze, czy za bardzo on się nie zestresuje. No i higiena… jak umyć Snupka, jeśli np. wybrudzi sobie tyłek własną kupą, albo w czymś się wytarza, albo zmaca go jakiś lokalny brudny bezdomny. Co z jego karmą…No i ile będą kosztować wizyty u weterynarza, gdzieś za granicą. Na wszystko oczywiście wypracowaliśmy rozwiązania, zdobywając doświadczenie. A wiele zmartwień okazało się całkowicie wyolbrzymionych. Bardzo szybko prysło zmartwienie noclegami czy wejściami do restauracji, bo okazało się, że nigdy nie musieliśmy iść dalej niż do trzeciego obiektu, jeśli pierwsza dwa nam odmawiały, a to było duże zmartwienie, zwłaszcza że w 2014 czy jeszcze 2017 otwartość restauracji dla psów nawet w Warszawie była bardzo mizerna.

Jak zmieniła się Wasza codzienność po dołączeniu drugiego psa do ekipy?
Ogromnie. Lawa wypełniła pustkę o której istnieniu nawet nie wiedzieliśmy. Zarówno w naszej relacji z psem, w nasze relacji między nami Izą-Piotrem, naszej relacji ze Snupkiem, ale też oczywiście w życiu Snupka. Snupek chyba w końcu trochę poczuł, że jest psem i chyba mu tego trochę brakowało wcześniej, a przynajmniej jest szczęśliwy dzięki temu teraz. Dzięki Lawie zmniejszył się też lęk separacyjny Snupka. Miał z nim problem całe życie (dwukrotnie oddany do schroniska i nasze błędy na początku adopcji), po podróżach już w ogóle – przecież 4 lata 24h na dobę razem. Ale gdy już bardziej zaakceptował Lawę zaczął zostawać z nią sam. Teraz są nierozłączni. Najpierw to tylko ona szukała kontaktu z nim, potem on sam zaczął pokazywać, jak ją lubi. Lawa dodała nam wszystkim nowej energii. Pokazała jak różnorodne osobowości mają psy, bo chociaż wychowywana przez nas i Snupka (jest w niego ogromnie wpatrzona) od szczeniaka, to ma swoje własne pasje, zachowania, preferencje. Odkąd Snupek ogłuchł 3 lata temu, Lawa to ona stała się też wsparciem dla Snupka i ułatwia nam jego „obsługę”. Żałujemy, że tak późno zdecydowaliśmy się na drugiego psa.
Jakie radości i trudności niesie ze sobą podróżowanie z dwoma psami?

Radości… chyba głównie one. Podróż z dwoma psami chyba nam je trochę ułatwiła – Snupek i Lawa nawzajem się pilnują, kontrolują, sprawiają spacer bardziej radosnym dla nich samych, a i przez to nam ta radość się udziela. No i ich widok nawet, jak tylko stoją obok siebie, jest rozbrajający. Fajne jest to, jak każde z nich jest inne, widać tę różnicę osobowości pomimo tego, że Lawa trafiła do nas jak miała 3 miesiące i w zasadzie w pełni została wychowana przez Snupka i to, jak my wcześniej Snupka „obsługiwaliśmy”. A przez to, że Lawa lubi nowe inne rzeczy i my mamy nowe atrakcje. Snupek może tylko przez jakieś 2 lata swojego życia lubił się bawić, ale i tak tylko jedną zabawką i w jeden charakterystyczny sposób. Lawa uwielbia każdą zabawę, bawi się każdym napotkanym patykiem, szyszką. Uwielbia wodę, której Snupek nie znosił, ba, traktował przez wiele lat jako największe zagrożenie i zło, więc teraz częściej i na dłużej stajemy gdzieś na brzegu jeziora czy rzeki, kupiliśmy packraft.
Lawa odciąża nas i udziela wsparcia emocjonalnego Snupkowi. Tego nie da się opisać… chociaż jesteśmy przeciwni robienia z psów dzieci, to kolejny pies w rodzinie, to jak nowy członek rodziny.
Trudności, być może teraz trudniej byłoby złapać stopa? A może tylko tak nam się wydaje, a rzeczywistość obaliła to zmartwienie. W 2014 martwiliśmy się o stopowanie z jednym psem, a szło bezproblemowo. Trochę więcej pracy wymaga od nas kontrolowanie ich w dzikiej naturze czy w razie pojawienia się kota, albo innego według nich zagrożenia, bo gdy jedno zacznie szczekać, złościć się czy niecierpliwić, to drugie to przejmuje i się tak nawzajem nakręcają. Największym zmartwieniem jest jak Lawa poradzi sobie w życiu bez Snupka. A to niestety nastąpi już niebawem, Snupek ma 18 lat, w styczniu zdiagnozowano u niego raka mózgu. Jednym z powodów, dla których wzięliśmy Lawę, było aby było nam łatwiej, gdy zabraknie Snupka. Teraz wiemy, że to ona załamie się jego stratą najbardziej…
Trzeba dźwigać 2 razy więcej karmy i wody. Płacić podwójnie za pobyt psa w hotelu (nie we wszystkich, ale w wielu obiektach taką mają politykę), co uważamy za skandal, bo jakie znaczenie dla sprzątania pokoju ma – czy pies był jeden czy dwa? Wodę jeszcze da się obejść, ją można pozyskać często w terenie dzięki filtrowi wody, ale karma… Teraz nasze 2 tygodniowe trekkingi w góry, czy rejony całkowicie bezludne byłyby dosłownie „cięższe” 😀 To minus małego psa, że nie może nawet drobnej części swojego bagażu nieść (psy mogą nosić w plecaczkach do 10% swojej masy).
Jak dbacie o zdrowie, bezpieczeństwo i komfort swoich psów podczas długich wypraw?

Tak samo, jak w Polsce. Chociaż polska ma jeden z najlepszym poziomów weterynarii na świecie, to Polacy tego nie doceniają. Niemniej w krajach nazywanych „nierozwiniętymi” dalej jest cywilizowany świat. Są weterynarze, czasem nawet tak samo dobrze a nawet lepiej wyposażeni niż w Polsce. Przynajmniej w dużych miastach w porównaniu do jakiś małych polskich miasteczek. Dlatego ogólnie (czy to w Polsce czy w podróży) warto decydować się na wizyty w jakiś większych miasta, bo gdzieś indziej możemy spotkać weterynarzy zajmującymi się głównie krowami, koniami bez dużego doświadczenia w przypadkach zwierząt domowych. Wszędzie da się kupić leki, chociaż z cenami bywa różnie, czasem są bardzo niskie – dopasowane do bardzo słabych wynagrodzeń ludności, ale potrafią być leki lub kraje nawet bardzo ubogie, gdzie cena niektórych leków będą kosmicznie drogie, większe niż w Polsce.
Ogólnie w Polsce czy podróży najlepsza jest więc po prostu prewencja. W podróży jest nawet łatwiej dbać, bo człowiek jest w trybie bycia uważniejszym, czujniejszym, ostrożniejszym. Na początku to może męczyć potem staje się po prostu codziennością. Jak to się mawia – „najwięcej wypadków dzieje się w pobliżu domu”, i też tak czujemy, wprawdzie do domu mieliśmy zawsze daleko, ale im bliżej chwilowej bazy czy nawet świadomości, że zaraz rozstawiamy namiot. No i oczywiście pytamy miejscowych weterynarzy albo zwykłych ludzi, czy w rejonie gdzie zatrzymujemy się na dłużej powinniśmy na coś uważać. Jakaś epidemia wśród psów, albo jakieś jadowite owady. Nie da się przygotować na wszystko, ale tak naprawdę w większości wystarczy tabletka na kleszcze/pchły, czasem można się pokusić o dodatkową obrożę, ale taką by działała na komary, które roznoszą wiele groźnych chorób. Regularnie odrobaczać psa! (nawet w Polsce), no i szczepić – nie tylko na wściekliznę, ale też choroby wirusowe. Co jednak tak samo powinniśmy robić w Polsce – nosówka przenosi się przez mocz, czy wybrudzone śliną czy wydzieliną z nosa źdźbło trawy. Straszne jest to, że ruchy antyszczepionkowe i antyodrobaczeniowe przechodzą na psy przy zagrożeniach śmiertelnymi chorobami i pasożytami… Nie chcemy wchodzić w dalsze skrótowe opisywanie, od tego mamy swój poradnik aktywnego spędzania czasu z psem – „Wyszczekane Podróże – jak przygotować siebie i psa na wyprawę” – 400 stronicową książkę, którą napisaliśmy z Magdą Wilczewską z bloga Dzikość w Sercu. Ona także wiele szalonych podróżniczych doświadczeń zdobyła ze swoimi psami.
O rowerach cargo i nowych sposobach podróżowania
Skąd pomysł na wykorzystanie rowerów cargo, w tym Bullitta, do podróżowania z psami?

Przypadek. Najpierw na jednym z festiwali podróżniczych poznaliśmy parę, która miała swojego Bullitta i psa, i tak podróżuje głównie po Polsce. Przejechaliśmy się, stwierdziliśmy „no fajne”, ale jakoś nas to nie porwało. Chyba ciągle jeszcze wierzyliśmy, że zaraz wrócimy do Meksyku kontynuować podróż dookoła świata, a może kilkuset metrowa przejażdżka to po prostu było za krótko. Ale życie się nam komplikowało coraz bardziej w Polsce i wyjazd się oddalał (zresztą do tej pory nie wyjechaliśmy). Kilka miesięcy później musieliśmy własnym samochodem jechać do Niderlandów (Holandii). Skoro już mamy auto, a jesteśmy w królestwie rowerów, to może uda mi się kupić jakieś używane cargo. Za 150 euro dorwaliśmy używaną, choć całkowicie niesprawną i zdezelowaną Gazelle Cabby. Rower prawie 10 lat stał odkryty na dworze. Odrestaurowaliśmy ja za 2 tysiące, bo trzeba ją był nawet od nowa pomalować. Gdy już zaczęliśmy jej używać, to okazała się strzałem w dziesiątkę. Snupek robił się coraz starszy, w Polsce zamieszkaliśmy na wsi i inne obowiązki sprawiły, że coraz mniej czasu mieliśmy na wielkie dalekie wyprawy, więc zaczęliśmy jeździć przynajmniej w nowe miejsca w okolicy domu. Bo ileś razy można iść kilometry przez ten sam kawałek lasu, pola czy łąki, mogliśmy zwiększyć zasięg szybkiego spaceru po „najbliżej okolicy”. Ale Gazelle Cabby to nie jest leśny ani polny rower, za ciężki, zwłaszcza z dwoma psami w środku. Dlatego dołożyliśmy do niego wspomaganie elektryczne i kupiliśmy drugi rower – Bullitta bez wspomagania, którym jeździ się w terenie lepiej, a na drogach podobnie jak Gazellą na 1 stopniu wspomagania.
Do tego robimy jakieś wypady 2 dniowe. My też się starzejemy i Iza nie wyobraża sobie dźwigania kilkunasto-kilogramowego plecaka tak z dnia na dzień, bez treningu. Odkryliśmy też inne nowe atrakcje – jak packraft (jakby dmuchany kajak), dwa psy potrzebują dwa razy więcej wody i jedzenia, więc rower pozwala nam zabrać więcej gratów. Mamy też więcej obowiązków (już nie tylko pisanie bloga i przeżycie, ale prowadzenie sklepu z naszymi książkami, umawianie lekcji w szkołach i pomoc w dwóch fundacjach), więc możemy transportować ze sobą książki i podjechać szybko do miejsca z prądem czy internetem. To po prostu taki bardziej wypasiony sposób backpackingu.
Jak psy zareagowały na nowy środek transportu i jak wyglądały początki Waszych rowerowych wypraw?
Snupek uwielbia być samodzielny, nigdy nie znosił bycia w przyczepce z tyłu – szczekał i piszczał. On po prostu zawsze chce być aktywny, więc rower cargo zaakceptował, bo jest lepszy niż przyczepka (nie jest z tyłu, tylko z przodu i wszystko widzi), ale jednak wołałby dalej sobie biegać. Nawet teraz, gdy ma guza mózgu, jest na silnych lekach, ma problemy z równowagą, ma 18 lat, to podczas leśnych i polnych odcinków mu na to często pozwalamy. Nawet po kilku kilometrach biegu nie za bardzo docenia wrzucenie do kosza. Gdy w nim jest i już zrozumie, że nie będzie teraz przez dłuższy czas biegania, to widać, że korzysta – rozgląda się na wszystkie strony, podoba mu się jazda – zwłaszcza gdy udaje nam się jechać powyżej 20 km/h. Snupek nie chce się położyć – chce cały czas kontrolować co się dzieje, ale w długich trasach jak się już położy, to zwija się w kłębek.
Lawa za to uwielbia cargo. Jak tylko widzi, że dotykam rower, nawet gdy chcę go tylko przestawić w stodole, by dostać się do innej rzeczy, to już biega z radości, czasem nawet sama wskakuje do kosza (chociaż skakanie to jej najmniej ulubiona czynność i nawet na kanapę ledwo wskakuje). Żeby nie było, Lawa nie jest typem leniucha – też uwielbia biegać i szaleć, ale cargo kocha. Rozgląda się znacznie bardziej niż Snupek. Wyciąga głowę i szyje do przodu, by wiatr owiewał jej pyszczek, wygląda, jakby chciała mieć głowę przed przednim kołem. Gdy jedziemy sobie lasem czy łąką, a psy biegną obok i zatrzymujemy się na chwilę, to Lawa od razu staje przed koszem i nastawia się do wsadzenia do środka. Gdy wsadzamy tylko Snupka, albo gdy czasem to Iza jedzie ze Snupkiem w koszu, to Lawa chociaż szczęśliwa bieganiem, to szczeka i podwarkuje zaczepnie jakby chciała powiedzieć „ej, wyłaźcie, skoro ja nie jadę, to wy też nie”. Przy długich dystansach jeśli się położy, to tak by zawsze mieć pyszczek poza burtą i móc obserwować i czuć wiatr.
Jakie są największe zalety i wyzwania podróżowania z psami na rowerze cargo?
Widzimy cały czas psy, mamy je pod kontrolą. To ważne chociażby przy możliwości wlecenie osy czy szerszenia do kosza/przyczepki, albo w ciepłe dni widzimy od razu czy potrzebuję picia, albo może przerwy na siku. Możemy do nich mówić i utrzymywać kontakt wzrokowy, uspokoić ich niepokój jeśli jedziemy przez nieprzyjemne miejsce (ruchliwa i głośna ulica) albo jeśli się przebudzą. Możemy przy zakrętach nawet nauczyć ich kierunków lewo-prawo, albo komendy „stop” gdy sami się zatrzymujemy, co przyda się do klasycznych spacerów. Psy naprawdę to lubią, a przynajmniej większość psów nie przepada za przyczepkami, bo wtedy są z tyły, a psy raczej chcą przewodzić, a przynajmniej być mocno zaangażowane w nasze działania.
Co wiemy też od fizjoterapeutki psiej – balansowanie bardzo dobrze działa na psi kręgosłup i mięśnie całego organizmu Snupek i Lawa dostali zalecanie ćwiczenia w postaci balansowania na poduszeczkach. Snupek z racji wieku i postępującego zwyrodnienia i zaniku mięśni, a Lawa z racji tego, że jest dość długim psem z nadwagą (efekt leków na padaczkę) i drobnej kontuzji, której się nabawiła. Fizjoterapetuka byłą zachwycona balansowaniem psów w rowerze, gdy pokazaliśmy jej filmik. Takie ćwiczenia są wskazane większości psów, bo prowadzą one obecnie zupełnie inny tryb życia, niż jeszcze 50-100 lat temu – nawet to, że chodzą głównie po utwardzonych powierzchniach.
Wyzwania… to wszystkie schody, wysokie krawężniki, perony i stacje kolejowe. Przyczepkę łatwiej odpiąć, można w niej zostawić na chwilę psy, a w tym czasie wnieść sam rower. Tymczasem w większości rowerów cargo zdjęcie kosza to długa i skomplikowana akcja i trzeba by wyciągnąć najpierw psy z tego kosza, co na ruchliwym peronie czy przejściu podziemnym może być wyjątkowo chaotyczne. Tak samo z zapakowaniem roweru do pociągu, przyczepkę można w pociągu potraktować jako transporter dla psa, który zabierzemy bliżej siedzenia (możemy kupić sobie siedzenie tuż przy przestrzeni bagażowej). Z rowerem… będzie łatwiej tylko, jeśli ktoś nam pomoże, a psy musiałyby zostać z koszem w rowerze, chyba, że będziemy się bawić w jego demontaż i noszenie. Ale zostawmy polskie dworce i składy pociągów, bo to osobny temat na kilka stron.
Myślę, że łatwej dbać o bezpieczeństwo psa w rowerze cargo – w przyczepce można zapomnieć zaciągnąć hamulec, gdy ją odepniemy od roweru, na ulicy zaczepić nią o coś, a kierowcom samochodów jej nie zauważyć i w nią uderzyć, np. gdy będziemy skręcać, lub przejeżdżać na przejściu.
My nie mamy takich problemów, ale domyślam się, że mogą niektóre psy reagować zbyt nadpobudliwie na ilość bodźców. Aczkolwiek nie widzę tutaj żadnej różnicy między transportem psa w przyczepce, a koszu roweru cargo – wystarczy zamknąć namiot kosza, no i w koszu mamy to ułatwione mówienie i utrzymywanie kontakt wzrokowego.
Każdy opiekun psa musi umieć skłonić go do uspokojenia się. Przecież nie może być tak, że jak jedziemy 6-7 godzin rowerem, to pies przez cały ten czas nie zaśnie, tylko nakręcony będzie siedział się i rozglądał. Bo to wycieńczy psa mentalnie i fizycznie (balansownie, węszenie).
Pakowanie psa do kosza też może być problemem – ale to bardzo dużo zależy od modelu roweru i samego psa. Po prostu do przyczepek psy wchodzą z marszu, a w rowerach cargo muszą albo delikatnie podskoczyć albo uważać na inne elementy konstrukcji.
Jakie praktyczne rady dalibyście osobom, które chciałyby spróbować tego typu podróży?
Wybierz dobrą trasę. Jeśli wybierzesz trasę, gdzie będziesz się stresować lub męczyć, bo okaże się, że wszędzie jest suchy piach i nie da się po nim jechać, to uznasz że rower cargo to grat i psy wyczują twoją frustrację i złe emocje. Tak samo pomyśl o psach, jeśli tobie będzie w miarę komfortowo, ale na pierwszą przejażdżkę dla psów wybierzesz taką pełną krawężników, dołów i dziur czy wystających korzeni, to mogą łatwo nabrać uprzedzeń do kolejnych przejażdżek. Wszystko stopniowo. Nie pakuj psa do roweru i nie rób 20 km przejażdżki za pierwszym razem, jeśli widzisz u niego jakieś nieprzyjemne emocje. Ale o takim przygotowywaniu psa nie chcemy pisać krótko, odsyłamy do poradnika aktywnego spędzania czasu z psem „Wyszczekane Podróże – jak przygotować siebie i psa na wyprawę”, który napisaliśmy z jeszcze z Magdą Wilczewską z bloga Dzikość w Sercu. Ona też podróżuje z psami na przeróżne sposoby. Ponad 400 stron, w którym jest wiele uniwersalnych porad, które odnieść można zarówno do roweru, ja i do kajaka czy samochodu.
Więc może tylko taka prosta rada – to przypnij psa do konstrukcji roweru na tak krótkiej smycz, by nie mógł wyskoczyć/wypaść z kosza lub przynajmniej zabezpiecz przód roweru – starymi dętkami lub liną. Nawet jeśli zdaje Ci się, że znasz swojego psa. My jesteśmy przekonani, że znamy Snupka i Lawę, a i tak niespodziewanie wyskoczyli raz z roweru. Snupek – okazało się, że chciał kupę, bo miał rozwolnienie, a Lawa za wiewiórką, która przebiegła tuż przed rowerem. Taki wyskok mógł się skończyć fatalnie – złamanym kręgosłupem, wpadnięciem pod rower nasz czy przejeżdżający obok inny rower/samochód, o mniejszych kontuzjach nie wspominając. No i zrób w koszu kącik do spania, bo gdy znudzi im się już balansowanie i wyglądanie, to aby miały wygodną przestrzeń do położenia się.

Które spotkania z ludźmi podczas podróży najbardziej Was zaskoczyły lub zainspirowały?
Nie ma takiego jednego. Autostopem zatrzymaliśmy ponad 2000 pojazdów, to właśnie ta suma ogromnie rozbudowało naszą tolerancję, rozumienie, empatię, światopogląd. Zobaczyliśmy jak wiele dobrych jest ludzi, tylko że wystarczy kilku złych, by niweczyć przewagę tych dobrych. Gdy mieliśmy wielki kryzys w podróży, zostaliśmy w ciągu tygodnia oszukani przez niezrównoważonego psychicznie kapitana łódki, który nas okradł z pieniędzy i rzeczy prywatnych, wyrzucił z łódki, nakłamał o nas innym żeglarzom, wypisał nas z załogi łódki przez co staliśmy się nielegalnymi imigrantami na wyspie, z której nie da się lecieć samolotem z psem, do tego zepsuł nam się laptop i apart fotograficzny… wtedy poznaliśmy mężczyznę, który niesłusznie skazany spędził 12 lat w więzieniu. Uznaliśmy, że nasze problemy to przy tym mały pikuś. Najbardziej w podróży zaskakuje i inspiruje poznawanie samego siebie.
Czy podróże nauczyły Was czegoś nowego o relacjach międzyludzkich?
Wszystkiego, jak wspomniałem ponad 2 tys. stopów, ponad 2 tysiące osób, raz jedziesz z neurochirurgiem, za chwilę jedziesz z kimś, kto nigdy nie chodził do szkoły. Do tego masa osób spotkanych poza autostopem, a to wszystko w 40 różnych krajach i w najróżniejszych, często dość dziwnych sytuacjach.
Na pewno staliśmy się wybitnie bezpośredni i konkretni, nie boimy się zadawać i odpowiadać wprost na pytania. Jesteśmy pozytywnie nastawieni do każdego, ale nie bawimy się w sztuczne kurtuazje, gdy okazuje się to osoba nieżyczliwa lub o nieakceptowalnych dla nas przekonaniach.
Jak podróże wpłynęły na Waszą relację jako pary? Czy wspólne wyzwania Was zbliżyły?
Bardzo wiele osób powiedziało nam, że patrzą z podziwem na naszą podróż nie za te wszystkie pokonane góry, kilometry, upały, chłody itd. ale za to, że właśnie się nawzajem nie pozabijaliśmy w podróży i byliśmy w stanie wytrzymać ze sobą 24 godziny na dobę bez przerwy przez tyle lat. Faktycznie poznaliśmy wiele par w podróży, który rozstawały się w trakcie i psuły zamki w namiotach „trzaskając drzwiami”. Byliśmy narażeni na mnóstwo przeciwności losu, czasem sytuacje skrajne, ale nas ich pokonywanie automatycznie jednoczyło, być może dlatego, że chociaż bardzo się różnimy, to jesteśmy podobni w swoich podstawowych, najważniejszych wartościach. I faktycznie się kochamy, a wtedy jesteśmy jedną drużyną. Ale północna Brazylia była wyjątkiem, zwłaszcza pod koniec naszego 5 miesięcznego pobytu w tych rejonach. Ciągle się kłóciliśmy, ale w końcu dopłynęliśmy dopływem Amazonki do Ekwadoru i w ciągu kilku godzin jazdy samochodem trafiliśmy z Amazonii do położonej na 3 km n.p.m stolicy – Quito. Już po pierwszej nocy poczuliśmy gigantyczną ulgę i odprężenie, a następne dni i tygodnie skasowały kłótnie, jak za machnięciem różdżki. Po prostu w Amazonii temperatura i duchota nieustannie drażniły nasze organizmy i przekładało się to też na psychikę. Warto o tym pamiętać w perspektywie tego, jak zwiększają się w Polsce długie okresy dni upalnych. Zapaść klimatu to nawet tak nieoczywiste zagrożenia, jak nieustanne rozdrażenie.

Ale wracając do nas, tak, staliśmy się jednością. Teraz w Polsce dalej spędzamy w zasadzie 24 godziny na dobę, razem pracujemy przy prelekcjach w rozjazdach po całej Polsce, głównie pracujemy w domu nad kolejnymi odcinkami komiksu https://www.podrozezpazurem.pl/ksiazka-o-psie-podroznicza/ . Nie wyobrażamy sobie powrotu do trybu życia, w którym 10 czy 12 godzin dziennie spędzalibyśmy bez siebie. Czasem się zastanawiamy – ile par, które mają na siebie więcej czasu tylko w weekendy, tak naprawdę zna siebie nawzajem… Co najwyżej pamiętają tylko to, jacy byli, gdy się poznali, ale o ile człowiek się zmienia w czasie i na skutek masy doświadczeń, codziennych przemyśleń.
O działalności edukacyjnej i ekologicznej
Nie tylko podróżujecie, ale też prowadzicie warsztaty, wykłady i spotkania. Skąd wzięła się ta potrzeba i jak wygląda Wasza działalność w tym zakresie?
Przemieszczając się wolno drogą lądową i blisko życia lokalnych społeczności, przekonaliśmy się, jak wygląda życie poza Europą. Jak wygląda życie poza największymi atrakcjami turystycznymi i kilkoma głównymi ulicami. Przekonaliśmy się w jak fatalnej kondycji jest środowisko naturalne, jak jest masowo dewastowane, że zapaść klimatyczno-ekologiczna Ziemi już trwa. Jak przeplata się to z licznymi niesprawiedliwościami społecznymi i naszymi – ludzi z bogatych krajów – codziennymi decyzjami. Najpierw zaczęło nas obrzydzać to, jak wyglądają social media i artykuły związane z podróżowaniem. Że to głównie tylko róż, lukier i komfort, egoizm podróżnika. Dziwiło nas to, że nikomu prawie nie zależy na obalaniu tej bańki fałszu (chociaż teraz jest trochę lepiej, ale 5 lat temu prawie nikt – jeśli przynajmniej chodzi o polskie otoczenie). Że nie ma w tych relacjach przykrych ale ważnych tematów, nie tylko środowiskowych, ale też właśnie warunków życia ludzi. Że podróżnicy nie chcą wziąć odpowiedzialności i pomóc chronić tego, co tak bardzo kochają i do czego poznawania zachęcają innych, a nawet jeśli nie kochają, to na czym zarabiają mniej lub bardziej bezpośrednio. Uznaliśmy, że tyle dostaliśmy i zaczerpnęliśmy z piękna tego świata, że jesteśmy jemu winni się odwdzięczyć. Że powinniśmy dać szansę kolejnym pokoleniom też to poznać. Ale najbardziej chyba boli nas krzywda, jaką robimy innym żywym istotom, jak można na nie spojrzeć – innym narodom, które „zawiniły” tylko tym, że przy miliardach lat trwania Ziemi, uwięzione zostały w czasie akurat z naszym gatunkiem. Ta krzywda powinna być tak samo nieakceptowalna, jak rasizm i nietolerancja wobec mniejszości. Nie chcemy być ignorantami, chcemy umieć spojrzeć w lustro z szacunkiem do samych siebie, że próbowaliśmy ten świat uczynić lepszym miejscem.
Wasze lekcje edukacyjne łączą opowieści z podróży z tematami ochrony środowiska, zmian klimatu i bioróżnorodności. Jak odbierają je dzieci i młodzież?
Nasze prezentacje to opowieść o naszych przygodach, o lokalnych społecznościach, ciekawostkach geograficznych, sportach i nietypowych aktywnościach fizycznych (jak nurkowanie głębinowe na jednym oddechu), krajobrazach, smakach, różnorodnościach świata fauny i flory, ale też zjawiska to wszystko dewastujących. Wdrażamy te wątki trudne i dane naukowe to każdego tematu czy to do wulkanów i emisji gazów cieplarnianych, Amazonii i wylesianiu pod produkcję paszy dla zwierząt, które zjadamy, do Kanału Panamskiego i szalonego kapitalizmy i nad-konsumpcjonizmu. Trudno nam powiedzieć, nie jesteśmy w ich głowach, więc możemy mówić tylko na podstawie tego, co widzimy i słyszymy. Więc… zacznijmy od tego, że słuchają, a to według nauczycielek i nauczycieli już jest ogromny pozytywny wskaźnik. Często zdarzają nam się grupy, które nie chcą iść na przerwę, które zadają mnóstwo pytań, dzieci które podchodzą do nas i mówią, jak bardzo im się podobało. Pamiętamy zwłaszcza jedną z naszych pierwszych lekcji dla klas 7 czy 8, gdy weszli zblazowani i wręcz dość niechętni do sali. Ktoś nawet rzucił, że wolałby mieć normalnie matematykę, a potem widzieliśmy jak z każdą minutą prostują się na krzesłach, otwierają szerzej oczy i zaczynają słuchać ze skupieniem. Też nie chcieli iść na przerwę, gdy skończyliśmy po 1,5 godzinie, wiele chciało więcej. To zresztą nas popchnęło do pójścia w to na całego.

Nauczycielki podchodzą do nas i mówię, że ta forma jest super, taka lekkostrawna i emocjonalna, że dzieci więcej zapamiętają z tej jednej prelekcji niż z semestru biologii, geografii, przyrody i etyki razem wziętych.
Młodzież jest super, bo naprawdę chce się uczyć, nie jest jeszcze zepsuta hipokryzją, fałszem i egoizmem świata dorosłych. Dorosłych, którzy poddali się już w walce o lepszy świat, tylko wsiąkli w to, czego sami nienawidzą. U młodzieży dostajemy ogrom ciekawych pytań, u dorosłych tylko o pieniądze i co złego nas spotkało.
Chyba dobrym wyznacznikiem jest też to, że na ponad 10 tysięcy sprzedanych komiksów i ponad 15 tysięcy słuchaczy w szkołach, nie dostaliśmy żadnej negatywnej recenzji czy skargi od rodzica, że wciskamy jakaś lewacką ideologię. Nasza opowieść jest zbyt spójna i zbyt merytoryczna, by znaleźć w niej przysłowiową „dziurę w całym”.
Jakie tematy ekologiczne są dla Was szczególnie ważne i dlaczego?
Staramy się mówić o wielu, bo nie uratujemy świata, jeśli zatrzymamy zapaść klimatu, ale dalej będziemy zanieczyszczać wodę i masowo eksterminować zwierzęta zabierając im miejsca do życia pod pola uprawne. Ale też nic nie pomoże czysta woda, gleba i odtwarzanie lasów czy bagien, jeśli świat dalej będzie się ocieplał w tam szalonym tempie. Wybieramy zagadnienia, które sami doświadczyliśmy i widzieliśmy. Dzięki temu opowieść jest wiarygodna, zaangażowana, a przez to naturalna. Zazwyczaj jedno działanie pociąga za sobą kilka negatywnych skutków, więc wbrew pozorom nie jest takie trudne mówienie o kilku niebezpieczeństwach naraz. No i najważniejsze to mówić do dzieci (zresztą nie tylko do nich, ale jednak one jeszcze mają ograniczony wpływ np. na politykę) na tematy, na które mają wpływ, w których ich zachowanie faktycznie może coś zmienić. Bo nie chodzi przecież o straszenie, ale o to by dać im rozwiązania i motywację, by zaczęły działać i rozumiały decyzje, które już podejmuje lub będzie podejmował świat. Dlatego bardzo dużo mówimy o ograniczaniu konsumpcji mięsa. Nie tylko chodzi o etyczność wobec zwierząt hodowlanych, ale produkcja mięsa to główna przyczyna wylesiania, zanieczyszczana wód i gleb i też ogromnych emisji gazów cieplarnianych, a to dlatego, że według szacunków od 50 do 80% rolnictwa istnieje tylko do produkcji paszy dla zwierząt, które potem zjadamy. System całkowicie absurdalny, niemający żadnych podstaw – nawet ekonomicznych, bo z mięsa ludzkość pobiera tylko ok.18% kalorii i ok. 30% białka. Światowe organizacje zdrowia zalecają nie więcej niż 0,5 kg mięsa tygodniowo, czyli jakieś 25 kg rocznie, a przeciętny Polak zjada go blisko 80 kg, przed II Wojną Światową to było około 18 kg. To gigantyczny temat, więc odsyłam do artykułów naukowych, albo przynajmniej filmu dokumentalnego „Smak Zagłady” („Eating our way to extinction”) dostępny za darmo nawet na YouTube. Jest to naukowo zbadane, że ograniczenie spożycia mięsa to najszybszy i najbardziej efektywny sposób ograniczania swojego wpływu na planetę. W drugiej kolejności walczymy z nad-konsumpcjonizmem, wyjaśniamy młodzieży, że do produkcji każdego ubrania, telefonu, zabawki wytwarza się masę szkodliwych emisji, a potem te rzeczy służą nam tylko chwilę. Próbujemy pokazać, że stan posiadania w żaden sposób nie powinien definiować i wartościować nas jako ludzi.

Wspieracie inicjatywy takie jak Obrona Polesia. Co Was do tego skłoniło i jak można się włączyć w takie działania?
O zmiany najłatwiej i najefektywniej walczyć w grupach. Są fundacje, organizacje i stowarzyszenia, które dbają o lasy, inne o bagna, o delfiny, o bezpieczniejsze ulice i przestrzeń miejską, o bezpieczeństwo energetyczne, o zdrowe posiłki w szkołach. Jedna bardziej lokalnie, inne bardziej ogólnokrajowo. Jedno bardziej poprzez forsowanie zmian legislacyjnych, inne poprzez pokazywanie dobrych przykładów innym zwykłym ludziom. Jest tego tyle, że każdy może znaleźć coś dla siebie, a w grupie łatwiej podzielić się pracą, wpaść na dobry pomysł, wywrzeć nacisk na decydentów, przebić się z przekazem do mediów. Grupa to też wsparcie, to grono ludzi, w którym znajdziemy energii, rozrywkę i ulgę od brudu, smutku, trudności codziennego świata. Najważniejsze to nie bać się obowiązków i tego, że nie mamy kompetencji. Nikt w takich organizacjach nie zmusza do pracy, można na początku spokojnie się przyglądać i wdrażać, wybrać swój skrawek, którym chcemy się zajmować. My dołączyliśmy do Fundacji Rodzice dla Klimatu, chociaż nie mamy dzieci, ale z racji naszej pracy z młodzieżą, odwiedzenia ponad 200 szkół w całej Polsce i zdobycia już pewnego oglądu, no i tworzenia komiksów edukacyjnych, które też czytają głównie rodziny czy młodzież, uznaliśmy, że to dobre fundacja dla nas. Poprzez działalność w tej fundacji dowiedzieliśmy się o inicjatywnie „W Obronie Polesia”. Dlatego skoro mieliśmy wolnych kilka dni, połączyliśmy przyjemne z pożytecznym. Zrobiliśmy sobie rowerowy wypad, a przy okazji informowaliśmy mieszkańców o tym, jakie konsekwencje niesie dalsze wydobywanie węgla w kopalni Bogdanka. Nie samymi emisjami gazów, ale lokalnie – zaburzeniem stosunków wodnych i ogólną dewastacją terenu – znacznie większego niż najbliższa okolica kopalni. Ale też społecznego, bo rejon zamiast przechodzić modernizację i szukać nowych – dających przyszłość – swoim mieszkańcom kierunków rozwoju, to opiera się na kopalni. Z chwilą rychłego jej upadku, pozostanie ogrom osób w ubóstwie, bez kwalifikacji i perspektyw do innych zajęć. Wracając do pytania – działanie w różnych ruchach czy fundacjach nie powinno być traktowane jako kolejny obowiązek, wtedy się szybo wypalimy, tylko jako forma wyrażania i tworzenia siebie, walka o to w co naprawdę wierzymy. Teraz śledzenie social mediów w poszukiwaniu wartościowych grup czy inicjatyw jest mocno utrudnione, bo social media robią się coraz większym szambem z algorytmami podsyłającymi wręcz treści dla nas nieakceptowalne. Ale wystarczy popytać znajomych lub odpalić przeglądarkę i wpisać fundacja dbająca o XYZ, by poszukać swojego skrawka działalności.
O inspiracjach, twórczości i przyszłości
Skąd czerpiecie inspiracje do prowadzenia bloga, tworzenia komiksów i poradników?
Do prowadzenia bloga mamy coraz mniejsze motywacje. Demotywuje nas to, jakim szambem stają się social media. Przekazy jakościowe, na tematy ważne zostają stłamszone dezinformacją, wulgarnością i żerowaniem na najprostszych instynktach. Zarządcy social mediów nie robią nic, by temu przeciwdziałać, a wręcz jest coraz gorzej.
Strona internetową dotyka coś podobnego – nasze artykuły, super rzetelne, zostają zepchnięte na wiele stron dalej, niż te na dwa akapity, ale z opłaconym pozycjonowaniem przez jakiś sklep czy biuro podróży, czy innych blogerów, czerpiących kasę z reklam wszystkiego – od ketchupów po paluszki. Dlatego naszą stronę zamieniliśmy bardziej w wizytówkę.
Dlatego nasze wysiłki skupiamy na świecie rzeczywistym. Zwłaszcza prelekcje, bo sami pamiętamy, że spotkanie w szkole z ciekawą osobą albo nietypowy wykład, albo zobaczenie czegoś na własne oczy wywarły na nas wrażenie, które pamiętamy do dziś. Dały większego kopa niż przeczytany artykuł czy obejrzany film dokumentalny. Tak było chociażby z zobaczeniem upieczonej świnki morskiej czy łapaniem stopa pośród setek kilometrów upraw soi, w miejscu, gdzie kiedyś był drugi największy las w Ameryce Południowej – Las Atlantycki. Taką większą moc mają też książki, które wymagają dłuższego i większego oderwania się od rutyny dnia codziennego. Dlatego tworząc komiksy, czujemy, że to zakiełkuje w odbiorcach ze znacznie zwiększoną mocą niż kolejny wpis na social mediach. No i komiksy to dla nas coś osobistego, to niejako pamiętnik z naszej podróży, dodatkowo tak mocno artystyczny. Możemy nim potrenować swój umysł, szukając najlepszego rozwiązania, znowu się czegoś dowiedzieć, weryfikując informacje i wchodząc głębiej (np. w nowym odcinku komiksu będzie o handlu niewolnikami, kto z państwa wie, gdzie trafiła większość niewolników, albo czym była Angola Janga? Bo ja też nie wiedziałem). To takie trochę hobby, trochę wyrażenie siebie, to dzieło, które pozostanie po nas na zawsze – w głowach tysięcy osób, ale też fizycznie. Snupek dla pewnego pokolenia będzie tym, czym był dla niektórych Reksio, Pluto, czy „Pies, który jeździł koleją” czy nawet ludzkie osobistości. Inspiracją była też świadomość, jak bardzo brakuje takich materiałów edukacyjno-rozrywkowych, nawet nie tylko dla dzieci czy starszej młodzieży, ale nawet dorosłych. Brakuje poruszania tych tematów w codzienności, by ludzie w końcu zrozumieli, że dewastacja środowiska, to nie tylko największe zagrożenie XXI wieku, ale największa zbrodnia przeciwko ludzkości w całej historii naszego gatunku.
Jakie są reakcje odbiorców na Wasze treści i działania edukacyjne?
To już było wyżej trochę.
Czy planujecie kolejne projekty związane z podróżami, edukacją lub ekologią?

Na razie chcemy spłacić długi, które zaciągnęliśmy u znajomych na remont domu po prababci Izy, w którym teraz mieszkamy. To był dom, który miał 70 lat i zdecydowaliśmy się w nim zamontować pompę ciepłą (jesteśmy zachwyceni nią, wystarczy tylko to zrobić dobrze). Niestety Snupek jest umierający – ma guza mózg i nie da się przewidzieć ile czasu mu zostało. W styczniu usłyszeliśmy, że to mogą być tylko tygodnie, teraz jest czerwiec i jest jeszcze z nami i ma się całkiem dobrze. Ale jednak pewnie już bez niego, ruszymy rowerami w kolejną długą wyprawę, na pewno wcześniej lub później adoptujemy kolejnego psa, bo Lawa – suczka, którą adoptowaliśmy 4 lata temu, nie poradzi sobie bez innego psa obok. Snupek jest dla niej najważniejszym członkiem rodziny i mentorem. Nie wiemy jeszcze, czy będzie to Afryka czy powrót do Ameryki Południowej czy może jeszcze inny kierunek. W drodze dalej pracować będziemy nad kolejnymi odcinakami komiksu – na razie planujemy zamknąć serię w 8-10 odcinków, a jesteśmy przy 4.
Być może zdecydujemy się dołączyć do jakieś fundacji czy organizacji działającej bezpośrednio w terenie na rzecz ochrony przyrody lub konkretnych zwierząt, bo w drodze trudniej będzie nam realizować działania legislacyjne i formalne.
Póki jesteśmy w Polsce oprócz swoich prelekcji, działalności w Fundacji Rodzice dla Klimatu (która skupia się na formalnym, legislacyjnym kształtowaniu polskiego prawa i rzeczywistości), udzielamy szkoleń dla firm, urzędników tzw. Mozaika Klimatyczna. To bardzo fajny warsztat, w który grupa uczestników samodzielnie układa karty z opisami zjawisk w temacie zapaści klimatu w związku przyczynowo-skutkowym, robią to poprzez dyskusję, a potem jest część emocjonalna (o wartości merytorycznej niech świadczy to, że były to warsztaty obowiązkowe dla urzędników we Francji). Pomagamy też koordynować prace pierwszego w Polsce domu kultury poświęconego w pełni ochronie przyrody i przeciwdziałania skutkom zapaści klimatu – Gniazdo Centrum Aktywizmu Klimatycznego. Gniazdo działa całkowicie oddolnie, bez wsparcia władz miasta czy krajowych. Udostępniamy przestrzeń inicjatywom nie tylko związanym stricte z klimatem i środowiskiem naturalnym, ale wszystkim działającymi na rzecz rozwoju społeczeństwa obywatelskiego https://cak-gniazdo.pl/
Jakie rady dalibyście osobom, które chcą podróżować z psami?
Każdy pies jest niepowtarzalną osobowością (nie mówiąc już o gigantycznych różnicach fizycznych między poszczególnymi psami – to prawdopodobnie najbardziej zróżnicowany gatunek ssaka na Ziemi), każdy z nas jest niepowtarzalną osobowością, a zatem nasza relacja z psem też jest czymś unikatowym. Do tego każdy lubi trochę inne sposoby podróżowania i ma inne swoje zainteresowania. Zatem nie chcę w kilku akapitach dawać takich rad.
Jedyna uniwersalna – najtrudniej zrobić pierwszy krok. Potem idzie tylko łatwiej. Daj szansę sobie i swojemu psu rozwijać siebie. Pamiętaj, że nie wszystko będzie tak, jak zaplanowałyście, ba – może się okazać, że większość będzie inaczej. Ale nie da się przygotować na wszystko, więc lepiej po prostu nauczyć się spokojnie reagować na pojawiające się wyzwania. W podróżowaniu nie chodzi bowiem o odhaczanie kolejnych miejsc, tylko naukę siebie i swojego psa, zbudujecie dzięki temu super więź. A druga rada, nie żałuj 40 zł i przeczytaj wspomniane „Wyszczekane Podróże”, bo sąoczywiście mniej lub bardziej uniwersalne cechy psów i ludzi, na podstawie których można generalizować, ale tam robimy to na 400 stronach, a nie w kilku zdaniach. Anegdoty z życia 4 różnych psów i ich 3 różnych opiekunów, z dodatkami wiedzy behawiorystycznej i naukowej, więc każdy znajdzie coś bliskiego swojemu psu i sytuacji.